Niby wszyscy wiemy, czym zajmuje się UNESCO, czyli United Nations Educational, Scientific and Cultural Organization. A jednak gdy kogoś spytać o skojarzenie związane z tą organizacją, to zwykle jedynym jest Lista Światowego Dziedzictwa. Ta lista jest najbardziej rozpoznawalnym certyfikatem znaczenia jakiegoś zabytku. Jest tych obiektów na całym świecie około tysiąca. Tylko szesnaście w obecnych granicach Polski, ale z tego np. Hala Stulecia we Wrocławiu, Kościoły Pokoju w Jaworze i Świdnicy, zamek w Malborku czy kopalnia srebra w Tarnowskich Górach są zabytkami niemieckiego kręgu kulturowego.
Jadąc więc w ramach wizyty Europejskiego Forum Dialogu przy FUEN do Paryża, przygotowałem się głównie na rozmowę o ochronie materialnego dziedzictwa kulturalnego mniejszości, a wiemy, w jak opłakanym stanie znajdują się tysiące cennych zabytków na Śląsku, Pomorzu, Mazurach czy Warmii, które są (a może raczej były) pozostałością niemieckiego kręgu kulturowego, w którym powstały. Jednak szybko rozmowa nasza skoncentrowała się na dziedzictwie językowym ludzkości. UNESCO bowiem od lat realizuje gigantyczny program inwentaryzacji wszystkich języków świata. Równolegle do tego prowadzi prace zmierzające do ich ochrony, i to z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii.
Kiedy w domu przejrzałem wręczone mi materiały, zrozumiałem, że prace te koncentrują się na językach określonych jako „indigenous”. Według słownika oznacza to języki rdzenne, rodzime czy autochtoniczne. Kiedy jednak na językowej mapie świata UNESCO na obszarze Polski zobaczyłem trzy zaznaczone języki, tj. kaszubski, słowiński i wilamowicki, oraz dodatkową informację, że występuje tutaj jeszcze białoruski, rusiński, romski, poleski, jidysz… oraz dolnosaksoński, dotarła do mnie cała groza sytuacji, którą wyczuliśmy, gdy informowano nas, że inwentaryzacja powstaje głównie na podstawie informacji państw.
To my poruszyliśmy temat, że języki niezagrożone na terytoriach, gdzie są językami urzędowymi, są często zagrożone wymarciem poza tymi terytoriami i tam winny być chronione. Pracownicy UNESCO przyznali nam rację. W takim kontekście w styczniu VdG zwróciło się do UNESCO z prośbą o interwencję w związku z dyskryminacją nauki języka niemieckiego jako rodzimego i w kwietniu otrzymało niewiele mówiącą odpowiedź z zapewnieniem wsparcia i bez jego sprecyzowania. Niestety moja sugestia, że taki przypadek powinien być przynajmniej szeroko omówiony na forum UNESCO w obecności reprezentantów rządów, pozostała bez odzewu. Chronione ma być tylko to, co rządy chcą chronić? Nihil novi sub sole.
Bernard Gaida