Stale spotykam ludzi, którzy poszukując swych korzeni, krewnych, ich myśli, mówią, że żałują, iż tak mało pytali, gdy ich rodzice i dziadkowie żyli. Dowiedzieliby się więcej, niż przeczesując archiwa czy czytając wspomnienia obcych. Trochę tak właśnie się czułem, czytając teraz dopiero wywiad rzekę Petera Seewalda z papieżem Benedyktem XVI „Światłość świata”. Książka ukazała się w 2010 r., gdy był on jeszcze papieżem zmagającym się z problemami Kościoła i świata. Minęło trzynaście lat, Benedykt XVI umarł, a problemów Kościołowi i światu tylko przybyło.
To za jego pontyfikatu wyszły na jaw skandale pedofilskie i obejmowały kolejne kraje. To jemu przyszło w Irlandii, USA, Australii i Niemczech kajać się w imieniu Kościoła, spotykać ze skrzywdzonymi i gorzkimi słowami zwracać się do sprawców. Ale przecież po jego pontyfikacie krajów tylko przybywało. Jednak to dopiero on przerwał praktykę przemilczania i udawania niewiedzy. Jednak „przeorało” to Kościoły lokalne i stąd papież mówi: „Największe prześladowanie Kościoła nie pochodzi od zewnętrznych wrogów, ale wyrasta z grzechów w samym Kościele”. Mimo to Benedykt zwraca uwagę, iż: „Nie można przeoczyć, że nie tylko czyste pragnienie prawdy napędzało rewelacje prasy, ale także była w tym radość ze skompromitowania i zdyskredytowania Kościoła”.
My katolicy nie zawsze potrafimy odróżnić tych, którzy boleją nad upadkiem moralnym w obrębie własnej wspólnoty czy z nim walczą, od tych, którzy uznali go za oręż w walce, którą od dawna toczyli. To trudne zadanie, by w tym wywiadzie, wobec win Kościoła, jednak zwracać uwagę na nietolerancję polegającą na narzucaniu swego światopoglądu przez mniejszość będącą w posiadaniu mainstreamowych mediów, partii czy ośrodków naukowych. Papież podaje przykład „negatywnej tolerancji”, według której znak krzyża nie może widnieć w budynkach publicznych, i uważa ją za praktyczne zniesienie tolerancji. Mówi, że „nikt nie jest zmuszany, by być chrześcijaninem. Ale też nie można nikogo zmuszać, by żył «nową religią», jedyną zdolną do nadawania norm i jedyną obowiązującą całą ludzkość”.
Dostrzega on kryzysy nie tylko Kościoła, ale i ludzkości stającej na rozdrożu w wielu kwestiach moralnych, klimatycznych, społecznych, i z uporem stwierdza, „że wszystkie one domagają się rozwiązania, jednak nie będą rozwiązane, dopóki Bóg nie znajdzie się w centrum i na nowo nie stanie się widoczny w świecie”. A przecież jeszcze wtedy nie było kryzysu migracyjnego czy napaści Rosji na Ukrainę. Warto czytać Benedykta także po latach.
Bernard Gaida
Foto: Francesco Nigro/pixabay.com