Zapamiętanie czwartku 7 października przyjdzie mi łatwo z kilku powodów. Przypadł w kulminacyjnym momencie obchodów 30-lecia VdG i polsko-niemieckiego traktatu dobrosąsiedzkiego, pomiędzy spotkaniem kilkuset naszych członków z północy Polski w Koszalinie a spotkaniem kolejnych kilkuset z całego Śląska w Katowicach. Obydwa spotkania pełne radości z osiągnięć minionego trzydziestolecia niemieckiej wspólnoty w Polsce, czyli drogi od organizacyjnego niebytu do dzisiaj. Ale także celebrujące drogę od unormowania stosunków pomiędzy Polską a Niemcami po znalezienie się w obrębie Unii Europejskiej i strefy Schengen.
Pomiędzy tymi wydarzeniami czwartek zazgrzytał fałszywym tonem. Trybunał Konstytucyjny uznał, że na terenie Polski prawo unijne będzie respektowane tylko w zakresie, w którym nie będzie się kłóciło z zapisami konstytucji. Pomijam fakt, że jak twierdzą autorytety prawnicze w sprawie, która wyrok Trybunału sprowokowała, de facto wyrok TSUE bronił konstytucyjnego unormowania organizacji i niezależności władzy sądowniczej przed jej nieuprawnionymi zmianami w drodze zwykłej ustawy. Ważniejszy jest fakt zakwestionowania obowiązywania powszechnej w UE zasady uznawania wyroków najwyższego trybunału unijnego. Uznanie tego faktu stawia pod znakiem zapytania traktat lizboński, a to w praktyce znaczy postawienie się poza wspólnotą państw nim związanych i może w konsekwencji doprowadzić do formalnego opuszczenia tejże.
Niemcy w Polsce, ale także pozostałe mniejszości narodowe, od początku są entuzjastami UE, gdyż mają za sobą doświadczenie życia w PRL, czyli państwie autorytarnym o tendencjach nacjonalistycznych. W strukturach unijnych upatrujemy swego bezpieczeństwa dzięki właśnie zasadzie praworządności w wymiarze europejskim, a więc z góry odrzucającym perspektywę nacjonalistyczną. Tego faktu nie mogłem w katowickim wystąpieniu pominąć i dlatego wyraźnie stwierdziłem: „Staliśmy i stoimy mocno za ideą obecności Polski z naszymi Heimatami w Unii Europejskiej. Apelujemy do nas samych, ale przede wszystkim do rządu i partii politycznych, by skończyć ze stawianiem naszej obecności w wielkiej europejskiej wspólnocie pod znakiem zapytania”.
Z zadowoleniem dzień później obserwowałem manifestacje prounijne w wielu miastach, ale niestety nie wierzę w słomiany zapał opozycji i lubiących happeningi uliczne współobywateli, których postawa przy urnach wyborczych, nieobecność przy nich, a generalnie polityczna „dupowatość” ostatecznie decyduje. Oby przynajmniej Niemcy w Polsce, którzy w referendum gremialnie byli za akcesją, pozostali do końca racjonalni. Wtedy moje ostatnie zdanie z Katowic może będzie prawdziwe: „My chcemy i zostaniemy sobą w zjednoczonej Europie”.
Bernard Gaida